Wściekłe Pióra
Sekret

© Klaudia Zacharska

Wściekłe Pióra to akcja, którą stworzyłyśmy wspólnie z autorką fantasy Katarzyną Staniszewską. W każdym tygodniu pojawia się wyzwanie na napisanie krótkiej scenki, a chętni uczestnicy publikują w mediach społecznościowych swoje teksty.

Początkowo moje scenki były pozbawione kontekstu i niepowiązane – ale w pewnym momencie postanowiłam, że wykorzystam akcję Wściekłe Pióra, by napisać nieco dłuższą opowieść – podzieloną na krótkie odcinki. Wciąż bazuję na wyzwaniach i poleceniach, ale każdy kolejny tekst stanowi ciąg dalszy.

Poszczególne fragmenty publikuję na swoim Instagramie, ale poniżej można przeczytać całość. Zapraszam do lektury 😀

Nie miała żadnych koleżanek.

Aż do teraz. Dziś wszystko miało się zmienić.

Przekradły się przez ogród na ugiętych kolanach. Tosia szła przodem, Ewa tuż za nią. Zarumieniona i podekscytowana, popychana do przodu przez ciekawość.

Tosia wiedziała, że w zakładzie nikogo nie ma. W prawej dłoni ściskała klucze do ceglanego budynku, który był ich celem. Kilka minut później na palcach weszły do środka, a ona zamknęła za nimi drzwi. Odetchnęła i spojrzała na nową koleżankę.

– Na pewno?

Ewa przytaknęła, a jej oczy błyszczały mieszanką strachu i zadowolenia.

Podobnie wyglądała kilka dni temu, gdy po raz pierwszy odezwała się do Tosi i zaczęła zadawać jej te wszystkie niecodzienne pytania. O to, czy Tosia widziała, jak ktoś umiera, czy zdarzyło jej się dotknąć trupa.

Czy kiedykolwiek leżała w trumnie.

I wiele innych. Była ciekawska, a całe to zainteresowanie wydawało się trochę niezdrowe.

Wszyscy w szkole wiedzieli, że rodzina Tosi ma zakład pogrzebowy. I wszyscy unikali tego tematu. Unikali jej, bo nikt nie chce przyjaźnić się z dziewczynką, której współlokatorem jest śmierć.

Ale Ewa była nowa. Była blada i dziwna.

I wścibska. Nie rozumiała, że nikt nie chce wiedzieć tego wszystkiego. Pytała i pytała, aż Tosia zaproponowała jej, żeby sama położyła się w trumnie, jeśli tak ją to kręci.

Ku jej zaskoczeniu Ewa się zgodziła.

Więc szły teraz pełnym cieni korytarzem, w ciszy i skupieniu, a Tosia czekała na chwilę, gdy jej koleżanka przestraszy się i ucieknie.

Do tego jednak nie doszło.

Weszły do przestronnego pomieszczenia na tyłach budynku, a wtedy ich oczom ukazała się kolekcja trumien. Gładkich, lśniących kształców w wielu odcieniach brązu. A także kilka w bieli.

Wow – westchnęła Ewa. Wkroczyła między stoły, na których prezentowano drewniane pudła, i wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. Na policzkach miała plamy czerwieni, jej oczy błyszczały.

A potem nagle ruszyła przed siebie. Zbliżyła się do niewielkiej trumny w kolorze śniegu, ze złotymi zdobieniami przy krawędziach. Podskoczyła, dźwignęła się na stół.

A potem położyła się na atłasie, którym wyłożona była trumienka.

Jej nogi wystawały poza krawędź.

Tosia obserwowała, jak jej koleżanka mości się i poprawia pozycję, a potem krzyżuje ramiona na piersi. Z jej ust wydobył się chichot.

– W sumie wygodna – oceniła. – Próbowałaś?

Nie odpowiedziała. Wolała nie wspominać, że jej własna trumienka jest dużo lepiej dopasowana, zwłaszcza na długość.

– Chcesz iść na dół?

Ewa usiadła prosto i spojrzała na nią z podnieceniem.

Serio?

Z uśmiechami na twarzach opuściły magazyn, po czym skierowały się do windy, by zjechać do piwnicy.

Ewa przygryzła wargę na widok szeregów stalowych drzwi. Oddychała szybciej niż zwykle, podniecona myślą, że już za chwilę zobaczy prawdziwe martwe ciało.

– Tamta. – Tosia wskazała najdalszą z szuflad. – Zajrzyj sama.

Jej koleżanka odetchnęła powoli i przeszła przez pokój. Szarpnęła za klamkę, a wtedy jej uczom ukazała się…

Ciemność. Wewnątrz nikogo nie było.

Chciała się odwrócić, ale w tej chwili Tosia pchnęła ją mocno. Ewa uderzyła kantem głowy o metalową krawędź szuflady. Jęknęła, jej kończyny zwiotczały.

Nie zdołała powstrzymać koleżanki, gdy ta wpychała ją w ciemność, gdy zatrzaskiwała stalowe drzwiczki.

Tosia słyszała piski i uderzenia, ale było już po wszystkim.

Cofnęła się i uśmiechnęła szeroko, wpatrzona w szufladę, wewnątrz której tkwiła Ewa. Na razie rozwrzeszczana i przestraszona, ale to przecież tylko tymczasowe.

Dotąd nie miała koleżanek, ale za kilka dni to się zmieni. Ewa będzie taka jak ona. Będzie członkiem ich rodziny. A Tosia będzie miała siostrę.

Nareszcie.

 

Zasiedli wokół stołu w milczeniu. Czwórka dorosłych spoglądała z napięciem na obie dziewczynki. Ewa i Tosia, obie rozgadane i radosne, szeptały sobie na ucho żarty nieprzeznaczone dla cudzych uszu.

Dogadywały się idealnie, były jak siostry. Wszyscy powinni być z tego zadowoleni – a jednak nie byli. Nie do końca.

Ewa radziła sobie zbyt dobrze. Przecież zaszły w niej poważne zmiany, jej organizm umarł, jej osobę wypełniała mroczna iskra. Powinna odczuwać jej skutki.

Każdy z nich przez to przechodził. Magia śmierci płynęła ich żyłami, pulsowała w piersiach. Przywykli do niej, ale pierwsze tygodnie stanowiły wyzwanie. Noce pełne koszmarów, dni pełne drgawek, niepewności, światłowstrętu.

Nie wspominając o wyzwaniu, jakim było opanowanie nowych umiejętności…

Tymczasem mała Ewa pozostała beztroską dziewięciolatką. Już teraz coraz bardziej panowała nad swoimi talentami. Miała prawdziwy dar.

I czekała na dzień, kiedy będzie mogła opuszczać dom. Miała dość zamknięcia, chciała cieszyć się świeżym powietrzem, wolnością, słońcem.

– Jeszcze kilka tygodni – powtarzał jej Dorian. – Poprzedni rodzice wciąż cię szukają, jest niebezpiecznie. Wkrótce wyjedziemy i wtedy będziesz mogła opuszczać dom.

Ewa dąsała się, ale musiała czekać. Spędzała czas z Tosią, psociły i knuły, jak to się zdarza dzieciom w ich wieku.

Nikt się nie spodziewał…

Tina zasiadła do stołu i posłała wszystkim ciepły uśmiech.

– Jedzmy – zachęciła ich, a wtedy głowy dziewczynek się podniosły, w ich oczach rozbłysły iskry.

– Mamy niespodziankę – oświadczyła Tosia. – Wymyśliłyśmy, co trzeba zrobić.

– Ty wymyśliłaś – Ewa szturchnęła ją w ramię. – Ja tylko pomogłam.

Zachichotały, a następnie ramię w ramię pomaszerowały do kuchni.

Wróciły, niosąc między sobą olbrzymią paterę. Zdawała się ciężka, lecz wspólnymi siłami dźwignęły ją i umieściły na blacie. Wymieniły uśmiechy i synchronicznie zdjęły przykrywy z talerzy.

Twarze dorosłych pobladły nagle. Wpatrywali się w niespodziankę dziewczynek z szokiem i niedowierzaniem.

Dorian poderwał się na nogi.

– Musimy jechać!

Rodzina rozbiegła się w poszukiwaniu walizek. Tymczasem siostry spojrzały na zawartość patery.

– Już mnie nie będą szukać – oświadczyła z zadowoleniem Ewa.

Śnieżyca nabierała sił. Biel oblepiła już okoliczne drzewa, ogrodzenia, zaparkowane na zewnątrz auta. Zaspy sięgały do pasa, a w niektórych miejscach zaglądały już przez szczelnie pozamykane okna.

Niebo ciemniało i teraz widać było wyraźnie drobinki śniegu, rzucane wiatrem we wszystkie strony, przyklejające się do szyb i sprawiające, że wszyscy mieli chęć po prostu siedzieć przy kominku w hotelowym saloniku i rozkoszować się ciepłem.

Zwłaszcza oni.

Wpatrywali się w siebie aż do znudzenia. Ckliwie, romantycznie, wymownie. Muskali palcami swoje ramiona, czasem kolana, od czasu do czasu ich palce się splatały.

Chłopak osiągnął dokładnie taki nastrój, na jakim mu zależało. Tosia i Ewa widziały to i nie mogły doczekać się dalszego ciągu. Ukryte w cieniu za ażurowym parawanem zasłaniały usta dłońmi, by nie chichotać.

Wreszcie się zaczęło. Mężczyzna oderwał dłoń od dłoni dziewczyny, pobladł, potem poczerwieniał i poruszył się niespokojnie. Blondynka spoglądała na niego wyraźnie zdezorientowana.

Coś powiedział, ale obserwujące z kąta dziewczynki nie mogły tego usłyszeć. Wyłącznie patrzyły.

Siągnął do kieszeni marynarki, a oczy jej przyjaciółki zrobiły się nagle wielkie jak spodki. Przycisnęła dłonie do ust.

Tosia i Ewa złapały się za ręce, między splecionymi palcami rozbłysło złote światełko, ich oczy zabarwiły się na ciemnofioletowo. Iskra rozeszła się od samego środka źrenicy, rozlała się na tęczówki, a potem również białka.

Ale zakochani tego nie widzieli. Uśmiech dziewczyny się rozszerzył, gdy chłopak zadał pytanie. Lekko drżącą dłonią otworzył maleńkie pudełeczko.

I wtedy rozległ się wrzask.

Dziewczyna zerwała się z krzesła, cofnęła, po czym zwymiotowała gwałtownie na dywanik obok kominka. Zatoczyła się, upadła – i wówczas krzyknęła jeszcze donośniej, gdy dłonią trafiła w środek paleniska.

Tymczasem chłopak, który powinien rzucić się na pomoc, cisnął pudełeczko wraz z zawartością pod nogi. Z twarzą wykrzywioną przerażeniem skoczył do drzwi i umknął, zostawiając je szeroko otwarte.

Drobiny śniegu wdarły się do pomieszczenia, lodowaty podmuch rozwiał włosy dwóch dziewczynek, które właśnie znikały w innych drzwiach.

Tuż za nimi napotkały Victora – jedynego członka rodziny, który miał dość poczucia humoru, by docenić ich żarty.

Jego oczy płonęły gniewem, sylwetka emanowała purpurowym blaskiem, a palce żarzyły się od wewnątrz.

Zamarły, nagle wystraszone.

– Ja rozumiem żarty – powiedział głucho. – Ale to jest przesada.

– Przecież to…

– Nie, Ewa. Posunęłaś się za daleko.

Opuściła głowę ze złością, a Tosia tupnęła nogą. Zawsze najbardziej doceniali Ewę, bo to Ewa miała najlepsze pomysły. Nikt nie doceniał Tosi i tego, jak świetnie je realizuje!

– Czas na porządne szkolenie, dziewczyny. Pakujcie swoje rzeczy. Wyjeżdżamy z samego rana.

To był koszmar. Prawdziwy horror, najgorsza rzecz, jaką zdarzyło jej się przeżyć. Nie mogła uwierzyć, że zmusili ją do tej podróży. 

Dziewczynki na tylnym siedzeniu trajkotały bez przerwy. Mijała już trzecia godzina od wyruszenia, a ich buzie wciąż się nie zamykały. Nawet kiedy nachylały się ku sobie i szeptały z zasłoniętymi ustami, nie mogła liczyć na ulgę – bo za chwilę Ewa i Tosia wybuchały piskliwym śmiechem, a prowadząca samochód kobieta zgrzytała zębami. 

Czego i tak nikt nie słyszał. 

Jeszcze pół godziny. Tylko tyle nim dotrą do celu. Wtedy pieczę nad tymi dwiema diablicami przejmie Hektor, a ona odetchnie. 

Kolejna salwa chichotów wymusiła u niej chęć zjechania do rowu. Victor dostrzegł to, musnął palcami udo partnerki. 

– Wytrzymaj – mruknął, a chociaż na niego nie patrzyła, wiedziała, że kąciki jego ust drgają w uśmiechu. 

Co zrobić, Victor uwielbiał tą dwójkę. 

Wreszcie zjechała z szosy prosto w szeroko otwartą zieloną bramę. Farba łuszczyła się w kilku miejscach, a przy ziemi metal był pordzewiały. 

Tak samo jak wówczas, gdy była dzieckiem. 

To miejsce się nie zmieniało. Czas tu nie mieszkał. Pozostawał zawsze po drugiej stronie. 

A jednak podłużny budynek wydawał się nieco zużyty. Tynk był poszarzały, popękany w wielu miejscach. Drewniane ramy okienne pokryte rysami, podobnie jak czerwone drzwi po lewej stronie. 

Prowadziły do pomieszczenia gospodarczego – zagraconego, ciemnego i pełnego kurzu. 

Kiedyś je uwielbiała. Było kopalnią skarbów. Podobnie jak strych, chociaż tam nie zaglądała prawie nigdy. Na górę nie prowadziły żadne schody, żeby się tam dostać, potrzebna była drabina. Ten brak dostępności sprawiał, że strych zdawał się magicznym miejscem pełnym sekretów… 

Dom był niewielki, składał się tylko z salonu, przechodniej kuchni i sypialni. 

Za to podwórko – o, to całkiem inna historia. Było ogromnym królestwem, którym władała wraz ze swoim bratem. Z kilkoma wiśniami, które na wiosnę obsypywały się kwieciem. Z rozłożystą jabłonią, na którą wspinała się z radością. 

Z czteroosobową metalową huśtawką, która – odpowiednio rozpędzona – składała się ciasno, grożąc zmiażdżeniem nóg (czym jako dzieci zupełnie się nie przejmowali). I ze zdziczałym trawnikiem, gęstym od mleczy i chwastów. 

Teraz podwórko zdawało się mniejsze, a ona pomyślała z rozrzewnieniem o spędzonych tu latach. Nie zawsze było różowo i nie planowała nigdy wrócić tu na stałe – ale to miejsce było częścią niej. 

I miało nią być na zawsze.

Victor wprowadził dziewczynki do saloniku i potoczył spojrzeniem po licznych fotelach i kanapach kanapach, a także barze wraz z szeregiem hokerów. Ogień w kominku skakał żwawo, jednak nikt nie korzystał z jego ciepła. 

Poczuł się nieswojo. Przyzwyczaił się, że w tym miejscu zawsze ktoś jest. Członkowie ich rodziny przesiadywali tu, rozmawiali, czytali, budowali więzi. Przez lata narodziło się tu wiele przyjaźni, a także niejedna miłość.

 Teraz salon był całkiem pusty. 

– Ładnie tu – oceniła Tosia. Obie z Ewą rozglądały się z ciekawością po przytulnym wnętrzu. Pośród tych wszystkich mebli, potężnych i masywnych, zdawały się jeszcze mniejsze niż zazwyczaj. 

Victor obserwował, jak Tosia spogląda na kominek. Jej oczy rozjarzyły się, a wówczas płomienie zawirowały w formie ognistego tornado. Iskry trzaskały wesoło. 

– Ładnie – ocenił, a dziewczynka uśmiechnęła się szeroko. 

W tej chwili otworzyły się drzwi za ich plecami. Poczuł tremę, jak zawsze w jej obecności. Wciąż nie rozgryzł, czemu tak na nią reaguje… 

Ella była jedną z nich, a przy tym osobą niezwykle przyjazną. Zawsze uśmiechnięta, wykazywała się niezrównaną cierpliwością i urokiem. 

Ale nie zmieniało to faktu, że była też najpotężniejsza z nich. 

To dlatego każdy nowy członek rodziny przybywał na nauki do jej domu. 

– Ella – powiedział i odwrócił się. Przełknął ślinę, by rozluźnić zaciśnięte nagle gardło. 

Była też najpiękniejsza. 

– Victor. – Odwzajemniła jego uśmiech ze szczerą radością. – Co cię sprowadza? 

– Nowy narybek – odrzekł, po czym wskazał gestem dziewczynki. 

Ella przechyliła głowę na bok. Victor ze zdumieniem obserwował, jak uśmiech znika z jej twarzy, a policzki bledną. 

– To Tosia, a to Ewa. – wskazał, lecz zamilkł, gdy spojrzenie rozszerzonych nagle oczu przeniosło się na jego twarz. Karminowe usta Elli drgały lekko, w głębi źrenic rozbłyskiwały iskry. 

– Kto to zrobił? – spytała cicho, a jej ton sprawił, że po kręgosłupie Victora popełzły ciarki. – Kto ją wprowadził? 

– Tosia. 

– Tosia – powtórzyła i pokręciła głową. – Niewiarygodne. 

Gniew coraz mocniej rozniecał płomień w oczach Elli, jej dłonie wypełniły się światłem. 

– Posłuchaj… – Uniósł rękę, lecz ona odwróciła się i wypadła z saloniku. 

– Ella! – zawołał, biegnąc za nią. – Proszę cię! 

Przystanęła dopiero po dłuższej chwili. Dostrzegł, że cała się trzęsie, że furia wypełnia ją aż po czubek głowy. Jeśli nad sobą nie zapanuje… 

Jakby na potwierdzenie powagi sytuacji, ziemia pod ich stopami zadrżała wyczuwalnie, na ścianie po lewej rozkwitło zygzakowate pęknięcie. 

– Proszę cię – powtórzył coraz bardziej zaniepokojony. – To niebezpieczne. 

– Co wyście zrobili?! Nie czuliście jej energii? To dziecko jest zagrożeniem dla nas wszystkich! Dla całego świata! 

– Wiem, że Ewa potrzebuje szkolenia, ale przecież… 

– Victor, to nie Ewa stanowi problem! To nie w niej kiełkuje zagłada! Chodzi o tę drugą! 

Patrzył na nią w osłupieniu. Nagle pod całą tą złością, w jej oczach rozbłysło coś jeszcze. 

Strach. 

– Nie Ewa? – powtrzył bezradnie.

Czy Tosia mogła stać się jedną z nich? Czy istniała dla niej nadzieja? 

Nikt z nich nie dostrzegał zagrożenia, jakim pulsowała energia dziewięciolatki. Nie widzieli, że to dziecko, mała dziewczynka o jasnych oczach, skrywa w sobie zapowiedź katastrofy. 

Ale oni, w przeciwieństwie do Elli, nie mieli wglądu w przyszłość. 

Chcieli wierzyć, że Tosię można ocalić. Że można ją wyszkolić, nauczyć ją panować nad talentem. Że mrok, który skrywa jej drobne serce, da się zalać światłem. 

Władali magią śmierci i żyli przez płot od cmentarza, ale to nie znaczyło, że są źli lub okrutni. 

Tosia mogła się taka stać. 

Krewni pragnęli ją ocalić. Usiłowali przekonać Ellę, by dała Tosi szansę, by chociaż spróbowała nakierować ją we właściwym kierunku. 

Chciała wierzyć, iż jest to możliwe. 

Szła mrocznym korytarzem z nerwami napiętymi jak postronki. Zmierzała do ogrodu, gdzie czekała na nią dziewczynka. 

Czekała na wyrok. 

Wyszła przed dom i rozejrzała się. Zapadał już zmierzch, a popołudniowy deszcz sprawił, że promienie słońca zabarwione były na fioletowo. 

Skóra nastolatki miała tę samą barwę. 

Ella przystanęła i poczuła, że przeszywa ją dreszcz. 

Dziewczyna nie mogła mieć więcej niż piętnaście lat. Stała nieruchomo i spoglądała neonowo-zielonymi oczami na Tosię. Jej czaszkę i szyję otaczała skomplikowana konstrukcja, metalowe elementy skrywały niezwykły, futurystyczny mechanizm. Nad czołem jaśniała złocista lampa, pulsując rytmicznie, jakby w takt uderzeń serca. 

Tylko że serce tej dziewczyny nie biło od tygodnia. 

Ella ją rozpoznała – chociaż kiedy uczestniczyła w pogrzebie nastolatki, jej skóra nie była fioletowa.

 – Co zrobiłaś? – spytała, a słowa z trudem przecisnęły się przez jej gardło.

Tosia obróciła głowę. 

– Nie chcesz mnie tu – odpowiedziała ze smutkiem. – A ja nie chcę być sama. Boję się. 

Ella nie odpowiedziała. Była przerażona. Oto miała przed sobą dziecko, dla którego śmierć zdawała się igraszką. Która za nic miała jej majestat i ostateczność wyroków. 

– Lilia jest teraz moją przyjaciółką – oświadczyła Tosia. – Nie zostawi mnie. Nawet jeśli ty nie będziesz mnie chciała. 

Czy takie dziecko da się zawrócić w stronę światła?

Dodaj komentarz